To pytanie zadają sobie chrześcijanie wszystkich czasów. Czy warto się narażać, czy warto się wychylać, sprzeciwiać władzy, czy nie lepiej pozostać w tłumie, wiedzieć swoje, wiedzieć, jak jest naprawdę, ale publicznie tego nie mówić? Wychowywać swoje dzieci po swojemu w zaciszu domowym, ale nie ingerować w program szkoły, nie sprzeciwiać się złu, które panoszy się wokoło, nie angażować się w spory publiczne. Takich pytań jest wiele, a odpowiedź na nie
wcale nie jest jednoznaczna. Z pewnością są sytuacje, w których niepotrzebne narażanie się nie ma sensu, jak np. w krajach muzułmańskich. Jednak często, zwłaszcza w naszym kraju, zdarza się, że brak reakcji na zło, na walkę z Kościołem jest zwyczajnym zaparciem się wiary. Jak się nie pomylić? Jak rozróżnić, w której sytuacji jestem? Nie ma tu czasu na szeroki wywód, ale myślę, że warto przynajmniej zadać sobie jedno podstawowe pytanie: „czym ryzykuję?” Myślę, że w wielu sytuacjach może okazać się, że rezygnuję z obrony swojej wiary po prostu ze wstydu. Może boję się, że utracę coś w oczach niewierzącego środowiska lub że „zepsuję atmosferę” spotkania, ale czy to jest już dla mnie wystarczający powód, by zaprzeć się wiary? Jan ryzykował życie upominając Heroda, a chodziło tylko o upomnienie. Czy logiczne jest wstydzić się, tego, że Bóg uczynił mnie swoim dzieckiem? Wstydzenie się wiary, wstydzenie się miłości do Chrystusa, to niezwykle smutne zjawisko. To trochę tak jakbym wstydził się swojej żony w towarzystwie i udawał, że jej nie znam, nawet wtedy gdy właśnie źle o niej mówią. Jak wówczas czułaby się moja żona? Jezus powiedział „kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem”. Nie rezygnujmy z odważnego wyznawania naszej wiary.
Ireneusz Krosny