Kozacy, wolność i czerwona hołota.

Rzadkie gwiazdy przedświtu migały chwiejnie na niebie koloru popiołu. Spod chmur ciągnął wiatr. Mgła stawała dęba nad miastem, rozpłaszczała się na spadku kredowej góry i pełzła w jary niby szary, bezgłowy padalec. Piaski, bagniska porosłe trzciną, las w rosie – ziały opętańczym, zimnym ogniem zorzy. Za linią lasu słońce tęskniło do wschodu.

Miękka, nocna, łagodna cisza pasła się na łące. Rosa pokryła trawę. Wiatr niósł do postoju pomieszane zapachy sitowia, tataraku, błotnistej gleby i przemokłej rosą trawy. Z rzadka dźwięk pęta końskiego, pryskające parskanie, ciężki tupot i chrapanie tarzającego się konia. Po czym znowu senna cisza, daleki, daleki, ledwie dosłyszalny, ochrypły zew dzikiego kaczora i bliżej odpowiedź – kwakanie kaczki. Bystry, polotny świst skrzydeł niewidocznych w ciemności. Noc. Milczenie. Mglista wilgoć łąki. Na zachodzie, w dole nieba, gęste, liliowe opary chmur. W środku, nad starożytną ziemią, niby natarczywe wspomnienie rzeźbi się szeroki, kanciasty szlak Mlecznej Drogi.

To słowa Michaiła Szołochowa z Cichego Donu. Zaczytuję się tą powieścią. Jej opisami przyrody szczególnie. A teraz już noc, Chrystus zmartwychwstał, prawdziwie zmartwychwstał.

A reszta nie ma już żadnego znaczenia Wiosna, kasztany i katedra Notre Dame.To już odchodzi, teraz jest to co jest, jutro będzie jutro.