Motyl

Wleciał do pokoju i zaczął krążyć wokół lampy stojącej na biurku. Skrzydła miał fioletowe i poruszał się majestatycznie, nie tak jak motyle w zeszłym tygodniu. Te były żółtoczerwone, od razu dolatywały do lampy i najczęściej padały na ziemię, bo oparzyły sobie skrzydła od gorącej żarówki. Ten motyl był jakiś inny. Taki odmieniec. Krążył wokół lampy ale nie zbliżał się za bardzo. Wachlował skrzydłami tak majestatycznie, prawie jak kondor. Nie zbliżał się do niej, jakby wiedzał, że to niebezpieczne. Widać wiedział, czym to grozi. Skąd ? Tego mi nie powiedział. Potem usiadł na moim biurku i tak zastygł. Napisane jest: Nie zabijaj. Nie poruszyłem nawet ręką, żeby go nie spłoszyć.

Powoli odszedłem i otwarłem szeroko okno. Posiedział jeszcze chwilę, popatrzył na otwartą książkę – ach to Remarque… Może tak pomyślał – i odleciał. Przeleciał mi koło twarzy i na moment widziałem wpatrzone we mnie jego oczy. Nie, to już absurd, halucynacja, przemęczenie, Czy motyle w ogóle mają oczy ? Nie jestem biologiem, spytam przy okazji Stasię albo Małgosię…

Wiem jedno: spotkanie z motylem było dla mnie zbawienne. Niby nic, taki drobiazg. Ale przestałem myśleć o sobie, sprawy moje i problemy zmniejszyły się nagle do wielkości tego małego motylka. Potem spojrzałem na gwiaździste niebo – Oriona nie było widać, tylko jakieś samoloty latały na niebie i mrugały do mnie porozumiewawczo. Nie ma mnie i nie ma ciebie. Jesteśmy kruszynami Wszechświata, maleńkimi jak neutrino, albo jeszcze mniejszymi…Spełnieniem mojej małości ty jesteś Panie, niech Twoja wola się stanie. Amen.