Wczoraj samolot przywiózł nas do Luton. Padał deszcz, zresztą dzisiaj też lało. Teraz się trochę rozpogodziło, ale jest chłodno, wieje silny wiatr. Jesteśmy w angielskim domu, mam czas, więc piszę. Czytam też więcej. Ostatnio wróciłem do Hemingwaya, do jego wczesnych opowiadań. Potem „Pożegnanie z bronią”, chyba po raz czwarty. A teraz znowu „Łuk Tryumfalny” Remarque’a, nie wiem po raz który. Zawsze kiedy czytam książki dawno znane i wiele razy przeczytane – patrzę na to inaczej. Odkrywam w nich to, czego wcześniej nie zauważałem. Teraz u Remarque’a znalazłem tekst, który skojarzyłem z moimi przeżyciami z czasów harcerskich. Napisałem o tym, chyba nazywało się to „Leżąc na kuli”.
… Rozlecieliśmy się jak szklane paciorki z naszyjnika, kiedy nitka pęknie. Kiedyś, będąc małym chłopcem, spałem na łące w nocy. Było to latem i niebo było czyste. Zanim usnąłem, zobaczyłem gwiazdozbiór Oriona nad lasem, na horyzoncie. Potem, kiedy się obudziłem w środku nocy, zobaczyłem nagle, że Orion stoi tuż nade mną. Nigdy tego nie zapomnę. Wiedziałem oczywiście, że Ziemia jest planetą i że się obraca, ale wiedziałem o tym jedynie z książek, nie zastanawiałem się nad tym. A wtedy po raz pierwszy zrozumiałem, że tak jest naprawdę. Czułem, jak Ziemia płynie bezdźwięcznie poprzez niezmierne przestrzenie. Poczułem to z taką siłą, że instynktownie chciałem się czegoś uchwycić, żeby nie zostać zmiecionym z jej powierzchni.
Ziemia przestała być dla mnie czymś pewnym – i to się do dziś nie zmieniło. A więc, moja nieznajoma, nie trzymaj się kurczowo naszej planety. To jest przemijające. Tylko w Bogu możesz znaleźć coś, co zawsze jest pewne. Wtedy nie zaszkodzi ci żaden Orion, ani nic nie zmiecie cię z obranego kierunku. Trzymaj się tego, to jedyne, co ma sens w tym zmiennym, materialnym, niszczonym nieustannie przez żywioły świecie.
Tyle na dzisiaj. Teraz wracam do moich książek.