Wychowanie przez sztukę poznawałem w czasie studiów w Cieszynie. Pani dr Kasia Olbrycht / wtedy dr dziś prof./ pokazywała nam mnóstwo obrazów-reprodukcji malarstwa światowego. Już wtedy kochałem impresjonistów a także Bruegela /starszego/. Pamiętam dr Koska i jego zajęcia z interpretacji poezji i znajomości kultury żywego słowa. Sam budynek cieszyńskiego Uniwersytetu, z jego rzeźbami i obrazami na ścianach, ze studentami muzyki, malarstwa i kultury, oddziaływał na każdego, kto się w nim znalazł. Na mnie szczególnie. Do tego sam Cieszyn i jego przygraniczna osobowość to wspomnienia do dziś niezatarte. Jakżeż inne to były studia po Gliwicach i ich przytłaczającej, totalitarnej i stalinowskiej politechnice. Nie mogłem w nich znaleźć bratniej duszy w obszarach szeroko rozumianej kultury i humanizmu. Nie była tym ówczesna Spirala czy Gwarek, choć miałem tam wolny wstęp przez cały rok jako Największa Indywidualność Turnieju Jednej Cegły / SPR- 74/. Politechnika Gliwicka pozostawiła we mnie do dziś przeświadczenie, że była to szkoła zawodowa, no może o trochę wyższym poziomie niż typowa zawodówka. Tacy tam byli ludzie – studenci i wykładowcy. Na pewno ta szkoła nie dorastała do pięt mojej ukochanej Hanie, czyli II LO w Rybniku.
Dziś uśmiecham się, gdy moja wnuczusia Różyczka bywa w Filharmonii Katowickiej z Martą, moją córką, która na wielu spektaklach i premierach Opery Bytomskiej była widzem aktywnym. Jako trzyletnia dziewczynka jadła paluszki słone w loży proscenicznej i spuszczała je od czasu do czasu do kanału orkiestrowego. Patryk i Oliwka też chodzą z nami do teatru, do kina i na wernisaże. Wychowywanie dzieci blisko sztuki jest tak samo ważne jak fizyczne ćwiczenia mięśni i stawów. Miłość do literatury, malarstwa i teatru powinny dzieci przyjmować wraz z mlekiem matki. Potem będzie już trudniej i znacznie gorzej.