Omadlać, omodlać a może omydlać ?

Kiedy słyszę słowo „omadlać” , najczęściej w kościele i w katolickim radiu – ogarnia mnie polonistyczna rozpacz i dostaję niestrawności psychomotorycznej. Nie znoszę tego słowa, jest paskudną nowomową. Dawniej mówiło się : modlić się w pewnej intencji, teraz nawet z ambony słyszę: On omadlał każde wystąpienie swoje, prosząc, żeby sam Duch Święty promował drogę słowu…  Nie dość że omadlał, to jeszcze Duch Święty „promuje”. Albo: Arek omadlał studia politechniczne, na które złożył papiery.

Dawniej, kiedy nie odczuwano tak bardzo ciśnienia upływającego czasu  używano charakterystycznego dla polszczyzny kilkuwyrazowego opisu czynności czy właściwości. Kiedy można sobie było pozwolić na „daje w rezultacie”, bo nie trzeba było się streszczać i mówić „rezultuje”. Lata kontaktów z angielszczyzną robią swoje. 🙂

Może bym jakoś to słowo strawił, gdyby nie ten okrutny przegłos (ten co to „wyastrza” i „zaastrza”), który powoduje że brzmi nam to jak „omdlałe imadła”.

Nie chcę więc niczego omadlać ani omodlać. To ostatnie słowo byłoby lepsze, boć przecież modlimy się a nie madlamy się. Zmęczony słuchaniem tych potworków językowych postanowiłem zmyć je z uszu i z całego ciała. Pozdrawiam cię, mój miły czytelniku, z mojej nowej wanny / po remoncie łazienki /. Postanowiłem codziennie namydlać moje ciało i modlić się w intencji wszystkich majsterkowiczów i kombinatorów od współczesnej polszczyzny. Radzę im raczej wsadzić nos w sos i puszczać bańki.