To długi wywiad. Nagrałem tę rozmowę w listopadzie 2014r. Roman Buchta to społecznik, wieloletni nauczyciel plastyki w knurowskich i nie tylko knurowskich szkołach. Radny Rady Miasta Knurowa, laureat prestiżowego „Lauru Knurowa”. Autor wielu plastycznych dokonań, między innymi wystroju knurowskiego kościoła św. Cyryla i Metodego. Przez jakiś czas był redaktorem „Przeglądu Lokalnego”
Postać doskonale znana knurowianom. Roman Buchta odznacza się niezwykła pamięcią do nazwisk, osób i zdarzeń. Jeżeli, mój Czytelniku, jesteś spoza Knurowa to nic się nie martw – też ten wywiad przeczytaj. Jest ciekawy a czasem bardzo zabawny. Nigdzie indziej nie nadaje się do publikacji ze względu na osoby, o których wspomina. Tylko ta strona jest wolna i nie boi się żadnych konsekwencji żyjących potomków opisywanych tu osób.
Życzę miłej lektury. Niech to będzie świąteczny prezent dla tych, co Knurów znają i pamiętają sprzed ponad sześćdziesięciu lat. Niech te wspomnienia wywołają twoje własne przeżycia związane z miejscem w którym mieszkasz, żyjesz i z którego pochodzisz. Jeżeli chcesz mi je też opowiedzieć, to chętnie posłucham i może tu też opublikuję. A teraz oddajmy już głos bohaterowi naszego opowiadania…
RB – To od czego mam zacząć ?
GC – Najlepiej od początku czyli urodziłeś się..
…urodziłem się w familoku. W tym familoku u rodziców mieszkaliśmy razem, potem staraliśmy się o mieszkanie. Familok nasz był w okolicach Sojki. Była to budka, w której pan Sojka sprzedawał słodycze i piwo. Ta budka już dziś nie istnieje, jej poprzednim właścicielem był pan Filipiec, on ją wybudował i sprzedawał w niej mleko. Budka ta stała w miejscu skrzyżowania ulicy Sienkiewicza z ulicą Antoniego Słoniny. Była wymurowana z cegły, od frontu były drzwi i okienko z okiennicami. Pomieszczenie było dwudzielne, w jednym z nich był sklepik. Poprzednio w tej budce rezydował pan Badura. Mieszkał w domu przy ulicy Wolności. Tam są takie dwa ciągi domów. W drodze do tzw. Wogi, w pierwszym familoku z brzegu – tam się urodziłem . Były tam dwa pokoje przechodnie z kuchnią. Czyniliśmy starania o mieszkanie samodzielne. W 1944 lub 1945 rodzice dostali mieszkanie na Sienkiewicza, potocznie mówiło się u Pawlytki. Był to dom z takim przejazdem, mówiło się, że z ajnfartem . Teraz jest tam firma komputerowa Upos System. Dostaliśmy mieszkanie w tym domu, nad tym ajnfartem. Mieliśmy tam dwa pokoje z kuchnią usytuowane w normalnym ciągu. Nie było tam pieców, kiedyś tak budowano. Zimą było tak zimno, że marzły główki gwoździ, były takie białe. Był to jeden z wielu domów, budowanych w roku 1936. W czasie wojny domy te stały i tam rodzice dostali to mieszkanie. Ja urodziłem się w roku 1939. Kiedy rodzice przyszli zobaczyć to mieszkanie, okazało się już zasiedlone. Mieszkała tam kilkuosobowa rodzina Gilnerów. Przygotowywali się do wyprowadzki do Gierałtowic. Kiedy później pracowałem jako nauczyciel w szkole w Gierałtowicach, to uczyłem jeszcze ostatnie pokolenie tych Gilnerów. Była w tej rodzinie duża rozpiętość wieku: najstarsi byli już trzydziestoletni a najmłodsi siedmioletni. Tak to kiedyś bywało podobno. W tym mieszkaniu zastało nas wyzwolenie. Kiedy Rusy wlazły, to nas wygonili z tego mieszkania, rządzili się w nim jak im odpowiadało. Nasze mieszkanie stało się miejscem dla fryzjera. W obecnym domu państwa Czerników / w głębi ulicy ks.Koziełka/ mieszkali państwo Michalscy, obydwoje byli z zawodu fryzjerami. Rosjanie z ich salonu fryzjerskiego przenieśli wszystkie lustra, fotele i inne sprzęty do naszego mieszkania, w którym powstał salon fryzjerski dla żołnierzy.
Zniszczenia były ogromne. W piecu kuchennym żołnierze rozpalali ogień, aby ogrzać całe pomieszczenie. Ponieważ nie chciało się im wynosić popiołu, wybierali go z pieca i wysypywali na środek kuchni. Nas oczywiście wygonili z mieszkania i mieszkaliśmy w piwnicy u Szyrmla. Dom Szyrmla był ważny dla całej dzielnicy, ponieważ u niego był magiel, jedyny w okolicy magiel ręczny. Podobno zdążyli schować ten magiel przed zniszczeniem, ale nie wiem, czy dotrwał on do naszych czasów. Przyszło wyzwolenie – była to makabra, choć co to za wojna była u nas ? Czołg jeden stał przy wylocie na familoki i tylko dochodziły wiadomości – a to że u Bartosza sklep rozkradli. Bartosz miał sklep za obecnym Lidlem, nazywali to konsumy. W tym domu był duży sklep rzeźniczy i osobno spożywczy . Bartosz tam urzędował, a w miejsce sklepu rzeźniczego powstał sklep meblowy, którym zarządzał pan Przybyła / nie jestem pewien/. Był kombinatorem, bo jak dziś pamiętam wielki artykuł w ówczesnej katowickiej Trybunie Robotniczej : „Pośliznął się na szafie”. Okazało się, że zawyżał ceny mebli, którymi handlował i była z tego wielka afera. Gdy Ruscy byli u nas, to trochę „cyrku” ludzie podżyli. Sam byłem świadkiem, gdy przyszli do babci Michałki w familoku i szukali złota. Zdejmowali z romy szolki ze złotymi uszkami, o brzeg stołu je uczaskiwali, ale te uszka im się rozsypywały w rękach przy takim uderzeniu. Tak samo dziadkowi z zegara zabrali terpentykiel /waga zegara czyli wahadło/. Byłem też świadkiem jak sąsiad, który był zegarmistrzem i znał się na tym, został wezwany i cała drużyna licząca 12 żołnierzy kazała mu zrobić z jednego dużego zegara 12 małych zegarków. Brzmi to nieprawdopodobnie ale sam to widziałem i przeżywałem. Dokwaterowano nam Gruzina, na imię miał Michoł czyli Michał, szalenie inteligentny człowiek. Nauczył dziadka Wicharego alfabetu rosyjskiego. Był to spolegliwy człowiek, przynosił wędzoną słoninę z ich przydziałów wojskowych i robił zapiekanki. Zakopywał żeliwny garnek do ziemi i obkładał go trawnikiem. Rusy w końcu poszły, zaczęło się w miarę normalne życie.
Czytaj dalej →