Zatrzymała mnie na ulicy siostra Celestyna z naszego klasztoru i poprosiła o pomoc dla Kacpra. Wiedziała, że pomagam uczniom z zaniedbanych i biednych rodzin, których nie stać na korepetycje. Kacper powtarzał piątą klasę, teraz jest w szóstej. Powtarzał z powodu języka angielskiego. Ma dziewięć jedynek z matematyki. Obiecałem pomóc. Zadzwoniła do mnie jego mama i umówiliśmy się na sobotę. O oznaczonej godzinie Kacper nie przyszedł. Przyszedł prawie godzinę później, kiedy już się go nie spodziewałem. Powiedział, że mama go nie obudziła. Najpierw z nim porozmawiałem o jego rodzinie i warunkach, w jakich mieszka. Ma czworo rodzeństwa. Wszyscy mieszkają razem w ciasnym mieszkaniu w starym familoku. Mama pracuje w Gliwicach przy produkcji dywaników samochodowych. Dziećmi się nie interesuje w ogóle. Każdy je to, co sam znajdzie i sobie przygotuje.
– Co dziś jadłeś ? – spytałem
– Dwie kromki chleba z dżemem. Chciałem zjeść jeszcze płatki, ale już nie zdążyłem. Inni zjedli.
– A co z obiadem ?
– Raczej nie jem, nie jestem głodny.
Dałem mu, co miałem do jedzenia. Poczęstowałem też sokiem i cukierkami. Był bardzo wdzięczny. Zrobiliśmy kilka zadań z zaokrąglania liczb i działań na ułamkach zwykłych. Umówiliśmy się na wtorek. Pójdę do jego szkoły i porozmawiam z panią od matematyki. Poproszę o podzielenie zaległości na krótkie porcje, abym mógł go do poprawy przygotować.
Wieczorem zadzwoniła siostra Celestyna. Powiedziała, że Kacper potrzebuje mężczyzny z autorytetem. Jego ojciec ich opuścił i mieszka w Zabrzu.
W niedzielę pomagałem moimi wnukom z matematyki . W tygodniu nie starcza już czasu. Tyle dzieci potrzebuje pomocy.
Dopóki zdrowie pozwoli, będę uczył i wychowywał. Tego Bóg ode mnie chce. I daje mi to szczęście, zadowolenie i poczucie spełnienia. Czegóż chcieć od życia więcej ?