„Kiedy zważam krótkość mego życia, wchłoniętego w wieczność będącą przed nim i po nim,
kiedy zważam małą przestrzeń, którą zajmuję, a nawet którą widzę, utopioną w nieskończonym ogromie przestrzeni, których nie znam i które mnie nie znają,
przerażam się i dziwię, iż znajduję się raczej tu niż tam, nie ma bowiem racji czemu raczej tu niż gdzie indziej, czemu raczej teraz niż wtedy…
Kto mnie tu postawił? Na czyj rozkaz i z czyjej woli przeznaczono mi to miejsce i ten czas?…
Memoria hospitis unius diei praetereuntis („Pamięć przejeżdżającego gościa jednodniowego”).
I znów się rozpogodziło. Słońce przeziera się przez chmury nad podwórzową gruszą.
Wstaję. Jestem bardzo spokojny. Niechaj mijają miesiące i lata, niczego więcej mi nie odbiorą, niczego już odebrać nie zdołają. Tak bardzo jestem sam, tak niczego się nie spodziewam, iż mogę oczekiwać ich bez trwogi. Życie, które unosiło mnie przez te lata, jest jeszcze w moich dłoniach i oczach. Czy je pokonałem, nie wiem. Ale dopóki jest jeszcze, poszukiwać będzie swej drogi, obojętne, czy to coś, co mówi „ja” wewnątrz mnie, zapragnie tego, czy nie.
Teraźniejsze cierpienie jest gwarancja przyszłego szczęścia. Tak to działa.
Na moim podwórku nigdy nie był. Przynajmniej ja go nie widziałem. Był za to staruszek, który ostrzył noże i nożyczki. Miał ręczną szlifierkę, taki brusek po prostu. Widziałem też Cygana, który lutował garnki, szczególnie te aluminiowe na mleko. Ale nie tylko takie – inne też.
Tęsknota za kataryniarzem pozostała. I choć moja edukacja muzyczna zaczęła się od radia Luksemburg i adaptera Bambino 2, tęsknota za kataryniarzem ciągle trwa. Choćby takim, o którym śpiewa Piotr Janczerski i grupa No To Co. Czy pamiętasz ten zespół ? A wiesz, co to znaczy grupa skifflowa ? Ja też nie wiedziałem, musiałem sprawdzić. Ale No To Co pamiętam …
Kiedy podróżuję nocą, przepływają koło mnie sady, żywopłoty i lasy. Na zamglonym niebie wisi owalny, duży księżyc. Kiedy tak jadę, nie myślę o niczym. Pozostaje tylko krajobraz, zapach siana i dojrzałych jabłek, cisza i głęboki spokój Nieodwracalnego.
Samochód mknie bezszelestnie. Mknie tak, jakby prawo ciężkości dla niego nie istniało. Prześlizgują mi się przed oczami domy, kościoły, wioski, złote plamy oświetlonych barów i stacji benzynowych, gospod i zajazdów. Potem jarząca się rzeka, wiatrak i znów równina, którą niebo zamyka jak wielka muszla, kryjąca w swoim wnętrzu błyszczącą perłę księżyca.
W mojej podróży przez sen, przez zgiełk wyobraźni – jest to koniec i spełnienie. Doznawałem czasem tego uczucia, ale teraz było ono całkowite, mocne, nieuchronne, przenika mnie na wskroś i nic mu się nie opiera. Wszystko ulatuje pozbawione ciężaru. Przyszłość spotyka się z przeszłością, a obie nie zawierają ani pragnienia, ani bólu. Nie ma spraw większych i ważniejszych niż inne. Horyzonty stoją w równowadze i po raz pierwszy w tej dziwnej chwili szale egzystencji zatrzymały się na tym samym poziomie. Los nie jest nigdy silniejszy niż wola, która mu się przeciwstawia.
Wszystko jest dobre. To, co minęło i to, co nadchodzi. Jestem zmęczony istnieniem. Wtedy spoglądam przez okno i widzę kasztanowiec pokryty białymi kwiatami. Potem kasztany rosną w atomowym tempie, pękają i spadają. Za chwilę muszę się zbudzić. Wiatr rozwiewa popioły. Sparaliżowane ośrodki powróciły do życia. Cynizm zamienia się w moc. To dobrze.