22 lipca – zwyczajny dzień czyli święto Wedla

Z czym ci się kojarzy święto 22 lipca ?  To jedno z najważniejszych świąt PRL-u, data ogłoszenia w 1944 roku Manifestu PKWN – zaleconego i popieranego przez Stalina nowego rządu Polski.

22 Lipca miał wyprzeć ze świadomości rodaków Święto Niepodległości 11 Listopada, podobnie jak zamiast wspominać rocznicę Konstytucji 3 Maja mieliśmy obchodzić Święto Pracy 1 Maja, a w miejsce Święta Wojska Polskiego 15 Sierpnia wprowadzono 12 października Dzień Ludowego Wojska Polskiego.

Pierwsza w Polsce, działająca od 1845 roku, fabryka czekolady, słynna firma „E. Wedel” została w 1949 roku znacjonalizowana, a jej nazwę zmieniono na Zakłady Przemysłu Cukierniczego „22 Lipca”. I taką też stylizowaną winietą zdobiono tabliczki słodkich pyszności, jakość wyrobów była bowiem ciągle wysoka.

Polacy bojkotowali nową nazwę, ale w końcu wybór czekolad na rynku do oszałamiających nie należał, więc powoli znów zaczęli kupować. Mała zemsta polegała natomiast na tym, że oficjalne Święto Odrodzenia Polski 22 Lipca, nieoficjalnie nazywali „świętem Wedla”. Coś z przekory wisieć zresztą nad tą datą musiało. 22 lipca urodzili się przecież dwaj znani polscy satyrycy: Marcin Wolski i Michał Ogórek…

Spędziłem ten dzień najpierw w kościele / bo to przecież niedziela /, a potem na plaży. Teraz jest wieczór, słońce wolno zachodzi. Pamiętam jeszcze związaną z tym „świętem” „Małą Apokalipsę” Tadeusza Konwickiego, którą czytałem w drugim obiegu w stanie wojennym.

Teraz zagryzam czekoladą Wedla kolejny dzień nad morzem. Słodki, gorzki, z orzechami ?

A morze szumi inaczej

Od kilku dni jesteśmy nad polskim morzem, w tym samym miejscu co zawsze – w Ustroniu Morskim. To samo przestronne mieszkanie blisko plaży, ta sama plaża w Sianożętach – tylko morze jakieś inne… Tak mi się chyba tylko wydaje. Powitało nas słońcem i silnym wiatrem, potem zaczęło padać, a dziś, po dwóch dniach znowu słońce pokazało się zza chmur.

Czytam książkę o ojcu Dolindo. To niezwykły kapłan, tyle przeszedł cierpień i niesprawiedliwego traktowania. Ojciec bil go i głodził, zamykał w komórce ze szczurami i wykręcał mu ręce. Kiedy został kapłanem święte Oficjum / dawna Inkwizycja/ wielokrotnie zabraniało mu odprawiać msze, przyjmować komunię i wygłaszać homilie. A wszystko przez pomówienia i zazdrość. Nigdy nikogo nie winił i modlił się za swych oprawców. Nigdy nie krytykował kościoła, zawsze był posłuszny jego poleceniom, choć były dla ojca Dolindo bardzo krzywdzące.

Kiedy widzisz, że sprawy się komplikują, powiedz z zamkniętymi oczami w duszy: „Jezu, Ty się tym zajmij!”. Czyń tak za każdym razem! Czyńcie tak wszyscy, a ujrzycie wielkie, nieustające i ciche cuda! Daję wam słowo, na moją miłość 
– Jezus podyktował te słowa ojcu Dolindo Ruotolo w latach 40. XX wieku. Neapolitański tercjarz franciszkański, dziś sługa Boży, spisał w 33 tomach swoje duchowe przeżycia mistyczne, wskazówki dla kapłanów oraz to, co dyktował mu Jezus. Jego teksty są szczere, kipią pokorą i są trafną diagnozą kondycji dzisiejszego człowieka, są niczym kadr z często niełatwego życia kapłana.

A teraz już cichy wieczór nad morzem. Szumi tak samo, a jednak inaczej. Dopóki ten szum słyszę, wiem że żyję. Pozdrawiam wszystkich.

Omadlać, omodlać a może omydlać ?

Kiedy słyszę słowo „omadlać” , najczęściej w kościele i w katolickim radiu – ogarnia mnie polonistyczna rozpacz i dostaję niestrawności psychomotorycznej. Nie znoszę tego słowa, jest paskudną nowomową. Dawniej mówiło się : modlić się w pewnej intencji, teraz nawet z ambony słyszę: On omadlał każde wystąpienie swoje, prosząc, żeby sam Duch Święty promował drogę słowu…  Nie dość że omadlał, to jeszcze Duch Święty „promuje”. Albo: Arek omadlał studia politechniczne, na które złożył papiery.

Dawniej, kiedy nie odczuwano tak bardzo ciśnienia upływającego czasu  używano charakterystycznego dla polszczyzny kilkuwyrazowego opisu czynności czy właściwości. Kiedy można sobie było pozwolić na „daje w rezultacie”, bo nie trzeba było się streszczać i mówić „rezultuje”. Lata kontaktów z angielszczyzną robią swoje. 🙂

Może bym jakoś to słowo strawił, gdyby nie ten okrutny przegłos (ten co to „wyastrza” i „zaastrza”), który powoduje że brzmi nam to jak „omdlałe imadła”.

Nie chcę więc niczego omadlać ani omodlać. To ostatnie słowo byłoby lepsze, boć przecież modlimy się a nie madlamy się. Zmęczony słuchaniem tych potworków językowych postanowiłem zmyć je z uszu i z całego ciała. Pozdrawiam cię, mój miły czytelniku, z mojej nowej wanny / po remoncie łazienki /. Postanowiłem codziennie namydlać moje ciało i modlić się w intencji wszystkich majsterkowiczów i kombinatorów od współczesnej polszczyzny. Radzę im raczej wsadzić nos w sos i puszczać bańki.