Przez most powoli jechała taksówka. Szofer zatrzymał wóz, spojrzał w moją stronę, zaczekał chwilę, po czym dodał gazu i pojechał w stronę kościoła.
Poczułem się nagle bardzo zmęczony. Przepracowałem cały dzień, a w nocy nie mogłem spać. Wyszedłem znów, aby się napić. A teraz, niespodziewanie, razem z wilgotnym chłodem późnego wieczoru, zmęczenie spadło na mnie jak ciężki wór.
Nie pierwszy raz w bezsenne noce zaczynałem się modlić. Najczęściej różaniec, czasami koronkę lub modlitwy uwielbienia. Nie brak osób zmarłych w szpitalach i w swoich domach, za których trzeba się modlić. Wirus rozwijał się tak szybko, że trudno go było opanować. Do tego mutował.
Wstąpiłem do sklepu, kupiłem whisky i niebieskie winstony setki. W domu nalałem kieliszek, zapaliłem i znalazłem różaniec. Był tam gdzie zawsze, przy łóżku. Na dziś wybrałem tajemnice światła.
Nastawiłem po cichu Sonatę księżycową. Zapomniałem o zmęczeniu. Był tylko Bóg, ja i czerwone światełka kominów za oknem.