O tym, jak radość leje do serca pełen dzban miłości

Nad moją głową rozpostarte niebo jesienne, rozbłysłe i ogrzane słońcem, a wiatr przegania po nim białe, lekkie chmurki. Wydaje się, że to znów młodość powraca na lotnych skrzydłach z oddali czasu, jak jaskółka, by zbudować świeże gniazdko pod starą strzechą mego serca, które na nią czeka. Jakże ją powita radośnie, gdy przybędzie ! O, zaprawdę, goręcej niż dawniej…

Przejdź łagodnie przez dzisiejszy dzień, nie odwracając ode mnie wzroku. Wędruj z ufnością, a Ja będę torował ci drogę. Gdy droga przed tobą wygląda na kamienistą, ufaj, że pomogę ci ją pokonać. Moja Obecność pozwala ci śmiało stawiać czoła wszystkiemu, co przynosi dzień.

Słońce, słońce w ramionach

Kasztanowiec jeszcze w połowie może zielony, kasztanów spada niewiele. Jest niedziela, dobrze tak siedzieć przy oknie, pisać i zachwycać się tym wierszem Krzysztofa Baczyńskiego. Niedziela w kościele, potem obiad z wnukami a teraz mam to słońce w ramionach, kocham Cię Panie i ciebie, moja mała biedronko…

 

Patrzę w twoje okno oświetlone nocą – pada deszcz.

Hej ty tam w górze – zwracałem się ku oświetlonemu oknu. Śmiałem się głośno, nie zdawając sobie sprawy z własnego śmiechu. – Ty iskierko, ty fatamorgano, ty twarzy, która wywiera taki dziwny wpływ na mnie, choć na tej planecie istnieją setki tysięcy innych twarzy, lepszych, piękniejszych, inteligentniejszych, szlachetniejszych, bardziej wiernych i lepiej wszystko pojmujących.

Ty przypadku, rzucony nocą na moją drogę i w moje życie, ty bezmyślne poczucie własności, które wśliznęło się we mnie, ty która nie wiedziałaś  o mnie prawie nic, oprócz tego, że ci się opierałem, i która zapragnęłaś ten opór pokonać, aż go złamałaś, żeby odejść – pozdrawiam cię ! Stoję tu oto, a nie myślałem, że kiedyś przyjdzie mi tu jeszcze tak stać.

Znów żyję, może nawet cierpię, ale stoję zwrócony przeciw wszystkim burzom życia, odrodzony w jego pierwotnej mocy. Deszcz zmienił się w migocącą srebrną zasłonę. Krzewy zaczęły pachnieć a woń ziemi jest mocna i pełna wdzięczności. Wszystko utraciło znaczenie. Noc strącała deszcz z gwiazd, tajemniczo i płodnie opadał na kamienne miasto, na jego aleje i ogrody, a miliony kwiatów otwierały przed nim różnobarwne łona.

A jesień w kolorze śliwkowym…

Dni ciepłe, spadających liści i pierwszych kasztanów – powoli odchodzą w przeszłość. W szkole nowy rok rozkręca się jak wir w wannie. O zdrowie lepiej nie pytaj, po co ci to wiedzieć ?

Mam czasami bardzo dziwne sny, wracają twarze zapomniane, dawno nie widziane. A rano ledwo o nich pamiętam. W każdej możliwej wolnej chwili modlę się za dusze w czyśćcu cierpiące. Choćby jedno „Zdrowaś Mario”. Wiem, że muszę pojechać do Lubomi, nie pytaj, skąd wiem. Jutro wstaję wcześnie, bo mam siedem lekcji.

Jesień – to piękna pora roku, nie sądzisz ?

Kogo to wszystko obchodzi ?

Dzień wstaje późno, dziś nie mam lekcji. Śniadanie, badanie ciśnienia krwi. Ostatnio bardzo dobre, po nowych tabletkach. Potem toaleta, wszystko powoli, godnie, jak przystało na profesora średniej szkoły. W szpitalu w Czeladzi rozmawiałem z salową, nie była Ukrainką ale Rosjanką, prosto z Doniecka. Lubię rozmawiać z Rosjanami, lubię z nimi śpiewać, lubię z nimi pić wódkę. Niech mi to moi bracia Ślązacy wybaczą. W moim mózgu to się nie kłóci.

Na podwórzu co dzień więcej liści kasztanowca. Opadają, atakowane przez szkodnika. Trza zamiatać a może trzeba. Podnoszę dach twojego domu i widzę co cię trapi, czym żyjesz. To nieważne, czy cię lubię czy nie. Jesteś mi bliski, choć cię nie znam – nieznajoma.

Z niebieskiej tajemnicy Czy z aniołów łask Zdarzyło się po świecie Znów Magdalena szła Jej dłonie lilie białe We włosach zboża blask Gdy słońce je przypala Gdy kwitnie w zbożu mak Gdy kwitnie w zbożu mak Tu łąki tu winnice Od gór chłodny wiatr A w rzekach nurt przejrzysty Ach miły jej ten świat I tylko nie wiedziała Czy tak szeptał ktoś Czy łąka ją przyzywa Czy z nieba to był głos Nie zwlekaj Magdaleno Nie zwlekaj spiesz się spiesz Bo niebo zamykają O jedenastej pięć O jedenastej pięć Lecz poszła Magdalena W dolinę tam gdzie wieś A dzień to był świąteczny I zewsząd niósł się śpiew Tam ludzie pili wino I jej dali dzban I piła Magdalena I wino miało smak I wino miało smak Na łąkach gdzie platany Muzyka tam gra Tam płyną w tańcu pary I dłonie klaszczą w takt Wirują suknie dziewczyn Wśród zielonych traw I patrzy Magdalena I miły jej ten świat Nie zwlekaj Magdaleno Nie zwlekaj spiesz się spiesz Bo niebo zamykają O jedenastej pięć O jedenastej pięć A był tam chłopak młody Co chwycił jej dłoń I rzekł jej że jest piękna Że tańczyć chciałby z nią I w oczy jej spoglądał A dzień się w jego oczach śmiał I czuła Magdalena Że dla niej takie miał Że dla niej takie miał Legendę czas by kończyć Lecz jakiż jej kres Dookoła noc zapadła I śnił księżyca sierp Legendę czas by kończyć Lecz jakiż jej kres Dookoła noc zapadła I spadły gwiazdy dwie Nie zwlekaj Magdaleno Nie zwlekaj spiesz się spiesz Już niebo zamykają Już jedenasta pięć Już jedenasta pięć.

 

O konwekcji towarzyskiej

Aż dziwne, że tak dawno nie pisałem. Dlaczego ? Odpowiedź nie jest aż tak trudna. To problem mojego zdrowia fizycznego i bólu różnych części grzesznego ciała były tego powodem. Kiedy cię wszystko boli, nie masz na nic ochoty. Nawet odrobina alkoholu nie pomaga.

Ale idzie ku lepszemu i mój stan się poprawia. Dlatego postanowiłem dziś znów do ciebie napisać. Kasztanowiec cały zardzewiał i gubi coraz więcej liści. Z jabłoni spadły ostatnie jabłka. Gruszek nie było w tym roku w ogóle.

Zjawisko konwekcji odkryłem jako smarkaty synek.. Bawiłem się małym piórkiem, może strzępkiem puchu jakiejś kury babci Anastazji ? W ciepłe, letnie popołudnie nasza kamienica ogrzewa się od strony podwórza. Pamiętam, że przytknąłem ten puszek blisko ściany kamienicy –  i puściłem.  Zaczął się unosić ! Sam, bez niczyjej pomocy, tak mi się wydawało. Leciał do góry wzdłuż ściany prawie do trzeciego piętra. Tam podmuch wiatru odsunął do od ciepłej  elewacji  i zaczął powoli opadać. Siła ciężkości zwyciężyła. To wiem już dzisiaj.

Czasem mi się wydaje, że my też unosimy się do góry, gdy atmosfera jest sprzyjająca, gdy jesteśmy w dobrym towarzystwie. Akceptujemy otoczenie i unosimy się wraz  z nim wzwyż. A gdy otoczenie nie jest przyjazne, trudno nawiązać z kimś ciepły kontaktciągnie nas w dół i spawojdakindeksdamy. Obserwuję to zjawisko ” konwekcji towarzyskiej „ w różnych miastach i na różnych piętrach. Myślę, że ty też to odczuwasz podobnie. Jednych ludzi lubimy, bo  akceptują nas i nasze poglądy. Radość i śmiech szybują z nimi do góry, jak latawce. Chciałbym w tym nastroju dzisiaj z tobą pozostać.