Chwila, która trwa…

Na placu temperatura poszybowała w górę, choć to dopiero początek kwietnia. Piec trawi węgiel tak jak ja połykam niezliczone ilości lekarstw. Piec daje nadzieję, że będzie ciepło – moje lekarstwa niczego nie obiecują ani potem, ani teraz – nie dają nadziei na wyzdrowienie. Na kasztanowcu zawisły łapki na szkodnika tego pięknego drzewa. Na dole pień otacza opaska niszcząca kasztanecznika.

Rozejrzałem się : Pokój, parę walizek, kilka drobiazgów, kupka sfatygowanych czytaniem książek – tyle tylko trzeba człowiekowi, aby żył. Lepiej nie przyzwyczajać się do wielu przedmiotów, kiedy życie jest tak niespokojne .Ciągle trzeba je gdzieś zostawiać ,albo ktoś je zabiera. Trzeba być w każdej chwili gotowym do drogi. Dlatego właśnie żyłem samotnie .Kiedy się wędruje niedobrze jest mieć cokolwiek, co trzyma człowieka w miejscu. Nic co by poruszało serce. Przygoda tak, ale nic innego.

Srebrny księżyc stał nad moją ulicą, kiedyś  główną ulicą Knurowa, latarnie od kilku lat nie kołysały się na wietrze. Nierealne -pomyślałem -nierealne  te kieliszki, księżyc, ulice, i ta godzina, która mi przynosi swój oddech, jednocześnie bliski w moim innym życiu, na innej gwieździe, wspomnienia minionych lat, żywe a jednocześnie martwe.