Oglądaliśmy w Teatrze Ziemi Rybnickiej „Dziadka do orzechów”, balet w wykonaniu Lwowskiego Narodowego Akademickiego Teatru Opery i Baletu im. Salomei Kruszelnickiej. Moja żona i ja a głównie Patryki i Oliwka, nasze wnuki-bliźniaki z trzeciej klasy podstawówki a nade wszystko Różyczka, niespełna dwuletnia nasza najmłodsza wnuczka ze swoją mamą Martą, naszą najstarszą córeczką. Miejsca w drugim rzędzie, blisko sceny, widok znakomity. Jeszcze przed rozpoczęciem spektaklu św. Mikołaj ze sceny streścił dzieciom bajkę o Dziadku do Orzechów, bo balet trudno czasami zrozumieć. Nie tylko dzieciom. A było to właśnie w niedzielę, w dzień św. Mikołaja. Goście z Ukrainy tańczyli nieźle, ale chała polegała na tym, że nie było orkiestry /playback/ i nie było dekoracji… Taki sobie występ oszczędnościowy, bilety po 30 zł więc cóż wymagać ? Ale i tak się podobało dzieciom, widownia była pełna dziadków, babć, mam i tatusiów, no i dzieciaków oczywiście. Ja i tak spoglądałem na scenę z rzadka, patrzyłem na Różę, jak reaguje, jak otwiera buzię, jak obserwuje tańczące lalki i myszki. Właziła i złaziła z fotela, jadła chleb z kiełbasą, piła herbatę. Była cudowna. W drugim akcie była już nieco znudzona i biegała między nami a pierwszym rzędem. Ale wytrzymała prawie trzy godziny. O wychowaniu dzieci przez sztukę już tu kiedyś pisałem. Prowadźcie dzieci do filharmonii, do teatru, do opery. Niech chłoną za młodu dobre i piękne widowiska.
Niestety po powrocie do samochodu kartka za wycieraczką – wezwanie do Straży Miejskiej – złe parkowanie, że na chodniku i na zakazie zatrzymywania… Kto by to widział po ciemku? Przecież musiałem zaparkować blisko, wszystkie miejsca zajęte. Następnego dnia rozmawiałem ze strażnikiem w Rybnickiej Straży. A to, że to było w dniu św. Mikołaja, że prawo jazdy robiłem w 1975, po maturze, że trzeba mnie pouczyć, bo mogłem zapomnieć o zakazach.. A potem okazało się, że mamy wspólnych znajomych, że on nie lubi fizyki i skończyło się na pouczeniu. Odetchnąłem. Jak ja kocham ten Rybnik /…/