Mało piszę, bo i po co ? Żadnych odzewów, żadnej krytyki, żadnych pochlebstw. Plac za oknem czysty, liście na ziemi pograbione, z drzew spadły nie z mej winy, na dachach też ich nie ma. Gołębie dzikie rzucają ze swojej wysokości połówki włoskich orzechów, pełno ich spada mi pod nogi, niektóre się toczą na moich oczach. Czytam uparcie dzieje Hansa Castropa. Wolno mi idzie. A gdyby tak wrócić do Tomka Sawyera ? A może do Siesickiej, Niziurskiego, Nienackiego, potem do Dygata, Żukrowskiego, Dumasa ? A może „Testament Mój” albo „Ojciec Zadżumionych” ? Z kim do cholery mam wypić wódkę płacząc nad losem Ordona ? Z kim mam czytać na role „Pana Tadeusza ” ?
Czuję się jak wolna, gibka ryba, która wpłynęła do kanału fekalii. Mam dość tego towarzystwa, w którym mi żyć przyszło. I Ciebie mi żal, mój przyjacielu, który ze mną w tej ławicy płyniesz. Jesteś jako i ja zmęczony głupotą, nieuctwem, prymitywizmem i błędami ortograficznymi, które spotykamy na co dzień. Nie tak nas uczono….
No to masz na koniec EPITAFIUM. Dla Krzyśka, dla mnie, dla ciebie i dla niej. Jak ona miała na imię ?……