Grzyb, muszla i Park Furgoła.

  …pracowałem wtedy w Zakładowym Domu Kultury KWK „Dębieńsko” w Czerwionce – najpierw jako instruktor kulturalno-oświatowy, a potem jako kierownik działu imprez masowych. To drugie stanowisko brzmi lepiej, ale praca była ta sama. Pan dyrektor Mrokwa lubił ważne tytuły swoich pracowników. Organizowałem imprezy w Domu Robotniczym, zwanym popularnie Grzybem oraz w Parku im. Piotra Furgoła, znajdującym się obok niego. Sala widowiskowa miała 650 miejsc /wraz z balkonem/, krzesła drewniane, siedziska, gdy wstałeś – ustawiały się do pionu i niemiłosiernie skrzypiały. Były brązowe, lakierowane błyszcząco. Początkowo sprowadziłem przedstawienie Teatru Polskiego z Bielska, czym naraziłem się na kpiny współpracowników – do tej pory na spektakle teatralne grane u Grzyba przychodziło pięć, może dziesięć osób. Mnie udało się sprzedać 142 bilety, do dziś to pamiętam. Było to wydarzenie na skalę powiatu – nikomu nie udało się jeszcze zgromadzić tylu miłośników Melpomeny w Czerwionce i to na spektaklu nieznanego teatru.  Starałem się, jako organizator widowni, dorównać mojej wspaniałej teściowej, która była Kierownikiem Organizacji Widowni w Operze Śląskiej w Bytomiu, za czasów niezapomnianego dyrektora Napoleona Siessa. Opera grała codziennie w siedzibie, czasem na wyjazdach. Teściowa miała zawsze na sali komplety,  jedno puste miejsce to była dla niej klęska. Mając na swoim pierwszym spektaklu 508 pustych foteli uważałem to za niezwykły sukces, nie tylko ja, ale i wszyscy pracownicy Domu Kultury.

      Potem już było lepiej, bo zmieniłem repertuar. Jeździłem do WAIA w Katowicach /Wojewódzka Agencja Imprez Artystycznych/ i „kupowałem” na koszt rady zakładowej i dyrekcji / z funduszu socjalnego/ występy znanych piosenkarzy, aktorów, zespołów itp. Pamiętam występ Zbigniewa Wodeckiego, któremu towarzyszyła wtedy znana tylko z jednego przeboju Nina Urbano /”Wszystkie barwy lipca znajdziesz w Kołobrzegu”/. Irenie Santor po występie wręczyłem bukiet czerwonych róż, którym ją chyba wzruszyłem. Znaliśmy ją także bliżej, bo bywała w sklepie mojej babci Anastazji – miała w Knurowie ciocię, a ta przyprowadzała ją specjalnie do naszego sklepu, aby wszyscy podziwiali, jaką ma siostrzenicę.

     Pamiętam, że Irena Jarocka przyjechała dużo wcześniej na występ i poprosiła mnie żebym jej kupił butelkę wina w Parkowej. Zrobiłem to i kiedy ją wręczałem, obdarzyła mnie czarującym uśmiechem – miałem wtedy dwadzieścia cztery lata… A kiedy siedziałem na występie w pierwszym rzędzie, tylko do mnie śpiewała piosenkę „Mój słodki Charlie”. Dyrektorzy Kopalni / Polus, Krótki i Bralich /siedzieli też w pierwszym rzędzie, a gdy Jarocka wychyliła się ze sceny w moim kierunku, wywołało to najpierw na ich twarzach grymas zdziwienia a potem wściekłości…

     Pamiętam występ Kierdziołka /Jerzego Ofierskiego/ i Wicherka z telewizji, zapowiadającego pogodę. Występowali w tzw. koncercie dla ludzi Do-Ro / Dobrej Roboty/. Komitety PZPR sprowadzały tę składankę chałtury za grube pieniądze dla górników.

Jasiu Wojdak i Wawele spóźnili się na koncert prawie godzinę. Ludzie czekali, podobno problemy z transportem. Gdy zaczęli w końcu występ, na scenie siedziała w rogu dziewczyna, którą Wojdak przywiózł, wpatrzona w niego jak w obraz. No ale kiedy zaśpiewał „Biały latawiec”, wszystko zostało mu wybaczone. Koncert Eleni i zespołu „Prometeusz” został w lipcu odwołany – zwracaliśmy pieniądze.

      W Parku Furgoła była muszla koncertowa, prawdziwy samolot zamieniony na kawiarenkę i mini zoo – dokonania legendarnego dyrektora kopalni Dębieńsko – Łobodzińskiego. Tam  występował Andrzej i Eliza. Już wtedy bardzo kłócili się w garderobach przed występem, potem, jak wiadomo, Andrzej Rybiński śpiewał już sam. Do tańca na festynach w parku grał zespół „Andromeda” z wokalistą Wernerem Gaszem, ojcem znanego z Szansy na Sukces i nie tylko, Michała Gasza.  Pamiętam Michała jako małego chłopca, który tańczył na scenie, gdy tata śpiewał… Wernerowi napisałem kilka piosenek, bo mnie o to prosił. Dawał mi muzykę na taśmie szpulowego magnetofonu i do tego pisałem słowa. Mam te teksty do dzisiaj, ale wstyd mi za nie – to czysta grafomania, pisana pod publiczkę. Ludziom się podobało…

     To czasy  dawno minione. Z Piotrem Cybułką / potem liderem zespołu „Poziom 600”/ tworzyliśmy kabaret „Klukwa” / kontynuacja licealnego kabaretu „To i Owo”, potem „Bóbika” na Politechnice w Gliwicach/.  Kino w Czerwionce często nie wyświetlało filmów – musiało co najmniej  siedem osób kupić bilety. Pamiętam z tego kina film „Siedem nocy w Japonii”, który oglądałem w czasie swojego popołudniowego dyżuru, bo nic nie miałem lepszego do roboty…

      Tyle wspomnień. A teraz  Irena Jarocka i jej słodki Charlie… To takie piękne /?!?/…