Wychodzę wieczorem, nocą właściwie, na dwór / na podwórze, na pole/. Pełno jakichś zwodniczych cieni, co rozpościerają się od bladych świateł latarni ulicznych. Słyszę cichy szmer wody płynącej nie wiem skąd. Przecież nie pada. Jest cisza. Na tym podwórzu bawiłem się, gdy byłem mały. Była tu wtedy piaskownica, klopsztanga / trzepak/ i ławka pod kasztanem. Nie ma już od kilkudziesięciu lat ani piaskownicy, ani klopsztangi ani ławki. Nie ma też bramy. Pozostał tylko kasztan. Urodził się razem z kamienicą w 1938 roku. Ma więc 82 lata a gałęzie pełne wiosennych pąków. Muszę go znów zabezpieczyć przed kasztanecznikiem. To szkodnik, który zniszczył już wiele śląskich kasztanów, i nie tylko śląskich.
Rano spotkałem Bernata. Nie pracował, czasami kładł się na hołdzie, bo była ciepła od środka. Pomagało mu to odpocząć obolałym kręgom i nie pozwalało zesztywnieć w karku. Gapił się w niebo i medytował. Odpływał daleko w kosmos. Po wielu godzinach wstawał z wysiłkiem, rozluźniał gnaty, a potem biegał w kółko i trzepotał ramionami jak ptak. Teraz spytał mnie, czy nie mam jakiegoś złomu. Powiedziałem mu, że coś znajdę. Przyjdzie jutro z rana.
Nie znajdziesz mojego Pokoju, gdy nieustannie wszystko planujesz, starając się zapanować nad przyszłością. Takie działanie to bardzo często przejaw braku wiary. Gdy twoja głowa zajęta jest planowaniem, Pokój może być nawet w twoim zasięgu, ale zawsze ci umyka. Kiedy już ci się wydaje, że przygotowałeś się na wszystkie ewentualności, wydarza się coś niespodziewanego i wszystko pogrąża się w chaosie. /To z Biblii/.