Już noc, na dworze ciepło, listopad u bram, a ciepło … Nie wiem, dokąd to zmierza, ale nie martwię się tym. Jest tak inaczej. Liście na placu same się grupują, bez zamiatania. To ten dziwny wiatr. A w sobotę, gdy skończyłem prace na podwórzu, znalazłem liść dębu, koło mojego garażu.
Dęby tu nigdy nie rosły, może w starej epoce. Podniosłem go. Uśmiechnąłem się, bo wiedziałem od kogo. Wieńca z niego nie zrobię, ale cieszę się, Babciu, że ci się podoba. Ja też lubię porządek, gdy na placu wszystko pozamiatane. I choć sam do tego zostałem, wspólnicy odpadli, to byłem szczęśliwy.
Jestem nawet i teraz. Uwolniony z Łańcuchów.